poniedziałek, 8 lutego 2016

W skrócie o porodzie i pierwszym miesiącu życia.


Po długim czasie..


8-go Stycznia 2016r. o godz. 8:59 urodziłam Syna: Aleksander 3,960 kg., 59cm, 10pkt. w skali Apgar. Ostatnie tygodnie pochłonęły mnie całkowicie. Nie byłam
w stanie myśleć, ani skupić się na niczym. Istniał tylko Olek. Potrzebowaliśmy czasu dla siebie. Początkowo nie potrafiłam chwalić się, że już urodziłam (teraz to co innego - mogłabym wykrzyczeć całemu światu, jakiego to mam wspaniałego Syna!!).  
 Zawsze myślałam, że poród boli, a mnie bolały tylko skurcze. Sam poród już nie był bolesny. A z perspektywy czasu i słuchając opowieści innych matek, muszę przyznać, że mój poród przebiegł bardzo pomyślnie i bez większego trudu :) Oczywiście będąc na sali porodowej myślałam coś zupełnie innego.. ale nie będę zdradzać szczegółów. Na pewno nigdy tego nie zapomnę. To było magiczne przeżycie.. jak sen. Nigdy też nie zapomnę zmęczenia i nie możność odpoczynku. "Wszystko Cię boli, jesteś na pół przytomna, a dziecko domaga się opieki". Czasem w środku nocy potrafiłam rozpłakać się tylko dlatego, że mój mąż sobie śpi i chrapie, a ja muszę nie spać, bo Mały też nie śpi. Byłam zazdrosna o to, że wychodzi z domu (mąż), nawet jeśli wychodził do pracy; bo ja uwięziona i obolała utkwiłam w czterech ścianach jak więzień. Radość sprawiało mi wyjście chociaż z psem w koło bloku. 
Tak było przez pierwsze 2 tygodnie. Kolejne 2 spędziliśmy w szpitalu. "Zapalenie układu moczowego, chore nerki, leczenie w kierunku urosepsy, poważne zagrożenie dla zdrowia i życia". Usłyszeć takie słowa od lekarza to prawdziwy koszmar. Nie da się opisać tego, co wtedy czułam. Na szczęście już w pierwszych dobach podawania antybiotyków stan dziecka znacznie się polepszył. Jednak ciągłe badania, kłucia.. to traumatyczne przeżycia zarówno dla dziecka jak i mamy.
To jak trafiliśmy na oddział jest równie zaskakujące.
Zaczęło się w sobotę. Oprócz gorączki w ogóle nie było widać, że jest chory. Apetyt dopisywał i uśmiechał się szeroko. Sądziłam, że może Go owiało albo zaraził się ode mnie, bo dzień wcześniej też gorączkowałam. Jednak gdy po zbiciu temperatura wracała zadzwoniłam na pogotowie sądząc, że zaraz zainterweniują. Nic bardziej mylnego. Otóż zamiast tego poradzono mi jedynie kontynuacje leczenia paracetamolem i dopiero po dwóch dniach bez rezultatu zgłosić się do lekarza (tj. w poniedziałek). Oczywiście objawy nie ustąpiły, więc zamówiłam wizytę domową. P. Doktor. od razu stwierdziła, że u takiego maluszka - dwu tygodniowego, gorączki nie leczy się na własną rękę i wypisała skierowanie do szpitala. Resztę znacie.
Nie wiem co z ta służbą zdrowia? Nie wiem co byłoby gdybym trafiła do szpitala zbyt późno? Nie chcę już o tym myśleć.
Teraz Mały czuje się już duuuuuuuuuuuużo lepiej, przez pierwszy miesiąc przybrał 1,300kg. i wygląda jak okaz zdrowia. Mam wielką nadzieję, że następne miesiące będą już tylko coraz lepsze!

5 komentarzy:

  1. Gratulacje! Oby teraz już wszystko było dobrze. Zobaczysz, że gdy minie ten najtrudniejszy czas to macierzyństwo zacznie niewyobrażalnie cieszyć :-) ja potrafię obudzić się o 3 w nocy i z uśmiechem towarzyszyć synowi w jego harcach - uwielbia sobie w nocy z kimś pogadać :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję! Niech mimo takiego chrztu bojowego rośnie już teraz tylko zdrowo i zdrowo :)
    Myśli nt "uwięzienia" z dzieckiem ma chyba każda mama i chyba tylko ta potrafi zrozumieć zazdrość że ktoś idzie do pracy! ;)
    A co do służby zdrowia to ja niestety mam tylko jak najgorsze zdanie! I jest to straszne bo jak tu żyć spokojnie, skoro nie ufa się w tak ważnej kwestii NIKOMU :/

    https://tenmalywielkiczlowiek.wordpress.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wsparcie.
      ..puki co "walczę, walczę.."
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  3. Zdrówka dla Was!!
    Mam nadzieję,że z racji,że minęło już troszkę czasu, to już zapomnieliście o choróbskach!
    Gratuluję Maluszka;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, już jest lepiej ale w pamięci zawsze zostanie.
    Dziękuję. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń